Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A w sercu twojem tak gorzko — tak marno —
Że choć ty niegdyś śpiewałeś o wiośnie,
Że choć ty kochał, nie wspomnisz miłości —
Że choć ty wierzył, nie pojmiesz ty wiary,
I w tan porwany piekielnemi mary
Ty zwątpisz nawet o bogach piękności!
Obaczysz tylko twoich braci zwłoki,
Silne ich miecze i krwi ich potoki
Płynące zwolna — a na wzgórzach świata,
Patrz! tam samotna stoi postać kata!
Patrz! wzniosła topór wśród wichrów zawiei
I tym toporem wskazała na Niebie
Gasnące gwiazdy ostatnie nadziei!
I schodząc stąpa jak olbrzym do ciebie!
Lecz ty nie klękniesz, nie zadrżysz w tej chwili
Bracia ją twoi przed tobą przeżyli —
I wszyscy rzędem pogrzebowym, długim,
W krew własną jeden opadli po drugim;
A gdy padali, nie znali, co trwoga
I z wzgardą dumy patrzyli na wroga!
Ból śmierci mija — ta chwila przepłynie,
Dopiero teraz, na zawsze mi dzielny,
Ty z grobu wstaniesz młody, nieśmiertelny —
A proch twój tylko w grobie tym zaginie!
I wdzięczność ludzi postawi twe imię
W ducha ludzkiego ponadziemskim Rzymie,
Gdzie tym, co legli z namiętnej miłości
Dla chwały świata, dla dobra ludzkości
Posągi stawią od pory do pory
Na szczeblach wieków, jasne, widne z dala,
By czasu nigdzie niewstrzymana fala
Tam się wstrzymała, gdzie tryumfatory!
I czas tam staje, niby patrzy słucha —
I dziwną pieśnią, wieczności westchnieniem
Oblewa, płacząc, te posągi ducha
Nie marmurowym wykute kamieniem!