Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak jak my po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swojem, i zapragnął potężniejszych sił. — Trza być Bogiem lub nicością.

(Jakób przychodzi z Orciem.)

Weź kilku naszych, obejdź sale zamkowe, i pędź do murów, wszystkich co spotkasz.

Jakób.

Bankierów, i hrabiów, i książąt.

(Odchodzi.)
Mąż.

Chodź synu — połóż tu rękę swoją na dłoni mojej, czołem ust moich się dotknij — czoło matki twojej niegdyś było takiej samej bieli i miękkości.

Orcio.

Słyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże twoi do broni — słowa jej płynęły tak lekko jak wonie, i mówiła: — „Dziś wieczorem zasiądziesz przy mnie.“

Mąż.

Czy wspomniała choćby imię moje?

Orcio.

Mówiła: — „Dziś wieczorem czekam na syna mego.“

Maż (na stronie.)

U końca drogi czyż opadnie mnie siła? — Nie daj tego Boże. — Za jedną chwilę odwagi masz mnie więźniem twoim przez wieczność całą.

(Głośno.)

O synu, przebacz, żem ci dał życie — rozstajmy się — czy wiesz na jak długo?

Orcio.

Weź mnie i nie puszczaj — nie puszczaj — ja cię pociągnę za sobą.