Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bijał, jak gdyby teraz jeszcze ściągał okup z drżącego ze strachu plemienia beduinów.
Do pokoju wszedł czterdziestoletni mężczyzna, rosły jak dąb, silny i muskularny; chrystusowa twarz jego, otoczona kręcącemi się włosami, zakończona brodą spiczastą, lecz długą i rozczochrana, była zużytą twarzą opoja, gwałciciela dziewcząt i rozbójnika, napadającego po drogach. Bawiąc od rana w Cloyes, był już mocno podchmielonym. Wszedł w zabłoconych spodniach w wyplamionej bluzie, w włożonym na bakier obdartym kaszkiecie, trzymając w ustach wilgotne i czarne cygaro, którego woń zatruwała powietrze. A jednak w głębi jego pięknych choć zamglonych oczu, przebijało się coś filuternego, coś, co świadczyło że ten pijanica tkliwe miał serce.
— No cóż, niema jeszcze ojca ani matki? — zapytał.
A gdy chudy, piegowaty dependent odpowiedział przeczącem kiwnięciem głowy, chłop odwrócił się twarzą do ściany, trzymając wciąż w ręku dymiące cygaro.
Nie raczył nawet rzucić okiem na siostrę i szwagra, którzy również zdawali się nie zwracać na niego uwagi; potem nie powiedziawszy, słowa więcej, wyszedł i znudzony oczekiwaniem przechadzał się po chodniku.
— Och! — powtarzał piskliwie, wyglądający na ulicę młody dependent, rozśmieszony przezwi-