Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/772

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na to; jakaś dama zatrzymała się ze swym mężem, a piekarczyk niosący tort gdzieś w sąsiedztwo, gwizdał piosnkę uliczną...
Jan pośpieszył na ulicę Orties z sercem ściśnionem, gdy nagle pewna myśl przyszła mu do głowy. Wszak to Chouteau, dawny żołnierz z jego sekcyi, w uczciwej bluzie białej robotnika, towarzyszył egzekucyi, którą pochwalał ruchem i minami? A przecież znał go jako rozbójnika, zdrajcę, złodzieja i mordercę! Przez chwilę miał ochotę wrócić tam, wskazać go i rozstrzelać na ciałach trzech ofiar. O! jakże to smutne, najwinniejsi unikają kary, ukazują swą bezkarność w dzień biały, gdy niewinni gniją w ziemi!...
Henryeta na odgłos kroków, wyszła na schody.
— Bądź pan ostrożny, on jest dziś w stanie nadzwyczajnego podniecenia... Major był i niezostawił mi żadnej nadziei...
W rzeczy samej Bouroche potrząsał głową i nic nie obiecywał. Może mimo wszystko, młodość rannego zwycięzcy przypadłości, których się lękał...
— A! to ty! zawołał gwałtownie Maurycy do Jana, jak go tylko spostrzegł. Czekałem na ciebie co się tam dzieje, co się robi?
Oparty o poduszki, z twarzą zwróconą do okna, jakie kazał siostrze otworzyć, wskazując miasto czarne, które nocny odblask pożaru oświecał: