Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/764

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dymu. Od godziny trzeciej po północy paliło się Ministeryum skarbu, bez płomienia, żarzyło się wśród gęstych chmur sadzy, gdyż olbrzymie nagromadzenie wszelkiego rodzaju papierów dusiło się pod nizkiemi sklepieniami tej budowy. I jeżeli obudzenie się wielkiego miasta nie dawało tragicznego wrażenia nocy, zdziwienia na widok zupełnego zniszczenia, Sekwany toczącej szczątki dymiące się, Paryża podpalonego na czterech rogach, niemniej przeto panował smutek rozpaczliwy i głuchy w dzielnicach dotąd nietkniętych, pokrytych tym gęstym dymem czarnym, którego chmury rozszerzały się ciągle. Wkrótce słońce, które weszło zamglone, zostało przez ten dym zakryte; na niebie szarem wisiała tylko zasłona żałobna.
Maurycy wpadł znów w gorączkę i szepnął, podnosząc powoli rękę i wodząc nią po całym bezgranicznym horyzoncie.
— Czy wszystko się pali? Jakże to długo trwa!...
Henryeta uczuła łzy w oczach, jak gdyby jej niedola zwiększyła się tą klęską olbrzymią, w której wziął udział jej brat. A Jan, nie śmiejąc jej wziąć za rękę, ani ucałować przyjaciela, wybiegł teraz z miną szaleńca.
— Do widzenia! zaraz wrócę!
Ale mógł wrócić dopiero wieczorem, koło godziny ósmej, gdy już było ciemno. Pomimo wielkiego niepokoju, był prawie szczęśliwy; jego