Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/758

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nosić żałobę po tylu ruinach. I obok obelisku nienaruszonego, w rowie leżała odkryta rura gazowa, rozbita przez uderzenie oskardem, która wypadkiem się zapaliła i rzucała z sykiem długi język płomienia.
Jan ominął barykadę, zamykającą ulicę Królewską między ministeryum marynarki i magazynem mebli, które ocalały przed pożarem. Dochodziły go z po za worków i beczek z piaskiem, grube głosy żołnierskie. Z czoła bronił jej rów, pełen wody pleśniejącej, wśród której pływał trup federalisty, i przez wyłom można było widzieć domy dzielnicy Saint-Honoré, kończące się palić, pomimo straży ogniowej, nadbiegłej z przedmieść z sikawkami, których syk słychać było. Na prawo i lewo drobne drzewa, kioski sprzedających dzienniki, były potrzaskane, poorane kulami. Rozległy się wielkie krzyki, straż ogniowa odkryła w piwnicy, siedmiu mieszkańców jednego z domów, na pół zwęglonych.
Jakkolwiek barykada, zagradzająca ulicę Św. Florentyna i ulicę Rivoli, wyglądała daleko straszniej, ze swemi wysoko i uczenie zbudowanemi szańcami, jednakże Jan uczuł się tu bezpieczniejszym. Barykada w rzeczy samej zupełnie opuszczona i wojska jej jeszcze nie zajęły. Działa drzemały w ciężkiem opuszczeniu. Za temi niezdobytemi szańcami nie było żywej duszy, prócz psa włóczącego się, który na widok Jana uciekł. Ale Jan śpieszył się, podtrzymując osłabionego