Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzniósł się w górę, pióropusze, które przepełniły sobą niebo czarne, bukiet gorejący straszliwej biesiady.
— Niech żyje taniec! — zawołał Maurycy — jak gdyby na końcu widowiska, gdy wszystko zapada w ciemności.
Jan, jąkając się, począł go prosić znów w słowach urywanych. Nie! nie! nie trzeba wyzywać złego! Jeżeli to ma być ogólne zniszczenie, to cóż się z nimi stanie? Spieszył się, pragnął tylko wylądować, uciec przed tem strasznem widowiskiem. Miał jednak na tyle przezorności, że przepłynął pod mostem Zgody, tak żeby wylądować na wybrzeżu Conférence, w zagięciu Sekwany. I w tej chwili krytycznej, zamiast puścić swobodnie łódź, stracił kilka chwil czasu na przywiązanie jej mocne, w instynktownem poszanowaniu cudzej własności. Jego zamiarem było dostanie się na ulicę Orties przez plac Zgody i ulicę Św. Honoryusza. Posadziwszy Maurycego na brzegu, wszedł na schody prowadzące na ulicę i zaniepokoił się mocno widząc, ile przeszkód będą musieli pokonać. Tutaj to bowiem znajdowała się niezdobyta twierdza komuny, taras Tuileryjski uzbrojony w działa, ulice Królewska, Św. Florentyna i Rivoli zagrodzone wysokiemi barykadami, zbudowanemi starannie; tłomaczyło to taktykę armii wersalskiej, której linia tej nocy tworzyła olbrzymi kąt rozwarty, z wierzchołkiem na placu Zgody, z dwoma bokami, jednym na