Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/752

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne łańcuchami; jak tu odwiązać jedną i znaleźć wiosła? Nakoniec znalazł dwoje starych wioseł, zdołał otworzyć jakąś kłódkę, zapewne źle zamkniętą i zaraz, ułożywszy Maurycego na przodzie łodzi, puścił się z prądem wody, przemykając się przy brzegach w cieniu łazienek letnich i statków parowych. Żaden z nich nic nie mówił, przerażeni straszliwem widowiskiem, jakie mieli przed oczami. W miarę, jak się posuwali w dół rzeki, groza zdawała się wzmagać w głębi horyzontu. Gdy się zbliżyli do mostu Solferino, ujrzeli odrazu oba brzegi w płomieniach.
Na lewo Tuilerye się paliły. Zaraz o zmroku komuniści podłożyli ogień w dwóch końcach pałacu, w pawilonie Flory i w pawilonie Marsan; odrazu też ogień przedostał się do pawilonu Zegarowego, we środek, gdzie była założona istotna mina, beczki z prochem, złożone w sali marszałkowskiej. W tej chwili właśnie, budynki rzucały przez popękane okna chmury dymu czerwonego, poprzecinane błękitnemi językami ognia. Dachy gorzały, lizane przez gorące płomienie, pękając jak ziemia wulkaniczna pod żarem wewnętrznym. Ale głównie pawilon Flory, podpalony naprzód, gorzał od dołu do szczytu, wśród trzasku straszliwego. Nafta, którą oblano podłogi i ściany, dodawała ogniowi takiej siły, że kraty żelazne balkonów zginały się i wysokie kominki monumentalne jaśniały, ze swemi rzeźbionemi słońcami, jak węgle rozpalone.