Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/729

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod przebraniami, z fałszywemi dokumentami alzackiemi, spuszczano się w rowy fortyfikacyj przy pomocy sznurów i drabin, podczas nocy ciemnych. Bogate mieszczaństwo oddawna się wyniosło. Żadna fabryka, żaden przemysł nie pracował. Nie było handlu, ani pracy, stan ciągłego próżniactwa, w oczekiwaniu pełnem niepokoju rozwiązania nieuniknionego. Lud żył ciągle tylko z żołdu gwardyi narodowej, z tych trzydziestu su, które płacono teraz z milionów zabranych Bankowi, owe trzydzieści su, dla których wielu szło do wojska, stały się w gruncie rzeczy jedną z przyczyn zaburzeń. Całe dzielnice opustoszały, sklepy były zamknięte, domy umarłe. Pod jasnem słońcem majowem, na ulicach pustych, spotykało się tylko wspaniałe pogrzeby federalistów poległych w bitwie, orszaki bez księży, karawany pokryte czerwonemi chorągwiami, za któremi szedł tłum niosący bukiety z nieśmiertelników. Kościoły zamknięte co wieczór przemieniały się w sale klubowe. Wszystkie dzienniki zawieszono, prócz rewolucyjnych. Był to Paryż zniszczony, ten wielki i nieszczęśliwy Paryż, który zachował do Zgromadzenia narodowego wstręt stolicy republikańskiej, w którym teraz szalał teroryzm komuny, niecierpliwość wyzwolenia się od niej wśród strasznych historyj jakie obiegały, aresztowania codziennego zakładników, beczek prochu znoszonych do kanałów, gdzie jak mówiono, stoją ludzie z pochodniami, czekając na sygnał.