Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/727

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty dziurawiły dachy i zabijały kobiety? Posępna potrzeba niszczenia podniosła w nim głowę, w miarę jak się zbliżał koniec jego marzeń. Jeżeli idea sprawiedliwości i zemsty ma zginąć w potokach krwi, niech więc ziemia się rozpadnie, niech się przetworzy w jednem z tych zaburzeń kosmicznych, które odnawia życie! Niech Paryż runie, niech zgorzeje jak olbrzymi stos ofiarny, niż żeby miał zgnić w występku i nędzy wśród starej społeczności zepsutej przez ohydne zbrodnie! I miał jeszcze inne sny ponure, miasto olbrzymie zmienione w zgliszcza, szczątki tylko dymiące po obu brzegach rzeki, rana wypalona ogniem, katastrofa bez nazwy, bezprzykładna, z której wyjdzie lud nowy. Rozgorączkowywał się coraz bardziej obiegającemi pogłoskami o całych dzielnicach podminowanych, o katakumbach napełnionych prochem, o pomnikach, które mają być w powietrze wysadzone, o drutach elektrycznych łączących ze sobą miny, by jedna iskra mogła je naraz zapalić, o znacznych zapasach materyj palnych, zwłaszcza nafty, mogącej ulice i place zamienić w rzeki, w morza płomieni. Komuna przysięgała, że jeżeli wersalczycy wejdą, żaden z nich nie przejdzie po za barykady, tworzące kwadrat, bruk się zapadnie, domy runą, Paryż buchnie płomieniem i pochłonie wszystko!
Maurycy, zagłębiając się w te marzenia szalone, współcześnie czuł niezadowolenie głuche przeciw samej komunie. Nie miał ufności do ludzi,