Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/707

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czenia Orleanu. Teraz obręcz ściskała się coraz bardziej, niemożliwa odtąd do przełamania. Ale Paryż w swej gorączce rozpaczy, znajdował nowe siły oporu. Głód się zaczynał. Od połowy października, mięso rozdawano na racye. W grudniu nie było już ani jednego bydlęcia z wielkiej gromady wołów i baranów wypuszczonych do lasku Bulońskiego, błądzących wśród pyłu swych nóg, i poczęto bić konie. Zapasy, a później rekwizycje mąki i zboża zapewniły chleb na cztery miesiące. Gdy mąkę wyczerpano, trzeba było zbudować młyny na przystaniach. Brakowało również opału, zachowano go dla mielenia zboża, pieczenia chleba, fabrykacyi broni. I Paryż bez gazu, oświecony przez rzadkie latarnie naftowe, Paryż dygoczący w swem pokryciu lodowem, Paryż, któremu wydawano racyami chleb czarny i mięso końskie, nie tracił mimo to nadziei, mówił o Faidherbie na północy, o Chanzym nad Loarą, o Bourbakim na wschodzie, jak gdyby cudem jakim mogli się zjawić zwycięzcy pod jego murami. Przed piekarniami i rzeźniami, długie łańcuchy ludzi, oczekujące na swą kolej, niekiedy się weseliły na wieść o nowem zwycięztwie mniemanem. Po zgnębieniu, koniecznem wyniku każdej klęski, odradzały się złudzenia uparte, i dochodziły do niebywałych rozmiarów śród tego tłumu odurzonego cierpieniem i głodem. Na placu Château-d’Eau, o mało tłum nie zabił jakiegoś żołnierza, który mówił o poddaniu się. Podczas gdy