Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/696

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec Fouchard na pożegnanie wystąpił wspaniale Posłał Sylwinę po dwie butelki wina, chciał; by wszyscy wypili po szklaneczce na pohibel niemcom. On sam, teraz wielki pan, nie sięgnął do worka ukrytego gdzieś tajemnie; teraz spokojny zupełnie, bo wolni strzelcy z lasu Dieulet znikli, ścigani jak dzikie zwierzęta, chciał tylko korzystać z przyszłego pokoju, gdy zostanie zawarty. A nawet w przystępie wspaniałości, obiecał płacić pensyę Prosperowi, dla przywiązania go do folwarku, którego chłopak ten zresztą nie myślał opuszczać. Trącił się z Prosperem, chciał się trącić z Sylwiną, z którą przez chwilę chciał się ożenić, gdyż widział że jest rozsądną i oddaną swym obowiązkom; ale po co ma się żenić? wiedział, że odeń nie odejdzie, że nawet wtedy, gdy Karolek dorośnie i pójdzie do wojska, pozostanie tutaj. Trąciwszy się z doktorem, Henryetą i Janem, zawołał:
— Na zdrowie wszystkich! niech każdy robi swoje i będzie tak jak ja szczęśliwy!
Henryeta chciała koniecznie odprowadzić Jana do Sedanu. Ubrany on był po miejsku, w palcie i okrągłym kapeluszu, pożyczonym mu przez doktora. Dnia tego słońce świeciło i mróz był tęgi. Miano tylko przejechać przez miasto, ale Jan, dowiedziawszy się, że jego pułkownik jest u Delaherche’ów koniecznie chciał się z nim zobaczyć, a przy tej sposobności podziękować fabrykantowi za jego dobroć. Była to jego ostatnia