Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/671

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Reims, który w całej okolicy posiadał władzę nieograniczoną. On także udawał, że kocha Paryż, że w nim niegdyś mieszkał i znał jego wykwintną grzeczność; jakoż starał się o to, by uchodzić za mężczyznę dobrze wychowanego, ukrywając pod tą pokrywką wrodzone sobie gburostwo. Zawsze opięty w mundurze, był wysoki i tęgi, ukrywał swe lata, rozpaczając nad swym czterdziestym piątym rokiem. Gdyby miał więcej inteligencyi, mógłby być strasznym; ale jego próżność, przechodząca wszelkie granice, sprawiała mu ciągłe zadowolenie, gdyż nie mógł przypuszczać, by ktoś sobie drwił z niego.
Później, stał się on prawdziwym zbawcą Delacherche’a. Ale w pierwszych chwilach, zaraz po kapitulacyi, jakież były dni opłakane! Sedan opanowany, zalany przez żołnierzy niemieckich, drżał w obawie rabunku. Potem wojska zwycięzkie odpłynęły ku dolinie Sekwany, została się tylko załoga, i miasto zmieniło się w pewien rodzaj cichego cmentarza; domy były ciągle zamknięte, sklepy zabite, ulice ze zmrokiem pustoszały; milczenie ich przerywały tylko ciężkie kroki i gardłowe krzyki patroli, nie przychodził już ani jeden dziennik, ani jeden list. Była to kryjówka zamurowana, nagłe odcięcie wśród niewiadomości i obawy nowych klęsk, których zbliżanie się przeczuwano. Na dobitkę, głód był coraz większy. Pewnego poranku obudzono się bez chleba, bez mięsa, kraj zniszczony, jakby pożarty