Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/599

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bluzy z krzyżem czerwonym, wyszytym na rękawach. Przed odjazdem, doktór, obejrzawszy nogę Jana, nie mógł jeszcze zapewnić, czy mu jej nie trzeba będzie odjąć. Ranny był ciągle w stanie niepokonanej senności, nie poznawał nikogo, nie mówił nic. I Maurycy miał już oddalić się, niepożegnawszy się z nim, gdy nachyliwszy się nad nim, by go ucałować, ujrzał jak szeroko otworzył oczy, jak poruszył ustami i rzekł słabym głosem:
— Odjeżdżasz?
A gdy wszyscy się tem zdziwili, dodał:
— Tak, słyszę wszystko, ale ruszyć się nie mogę... Zabierz wszystkie pieniądze. Poszukaj ich w kieszeni spodni moich.
Z pieniędzy kasy, którą dostali w podziale, pozostało jeszcze dla każdego około dwustu franków.
— Pieniądze? — krzyknął Maurycy, — ależ one tobie są potrzebniejsze niż mnie, com zdrów i cały. Z dwustu frankami dostanę się do Paryża, a tam nie potrzeba wcale złota na to, by mi łeb rozbili. Bądź zdrów, mój stary, i dziękuję ci za wszystko, gdyż bez ciebie byłbym z pewnością zdechł gdzie, jak pies na drodze.
Jan ruchem nakazał mu milczenie.
— Niceś mi nie winien, skwitowaliśmy się... To mnie prusacy by zabrali byli, tam, wiesz... gdybyś mnie na plecach nie wyniósł. A nawet wczoraj jeszcze wyrwałeś mię z ich łap... Wypłaciłeś mi się dwukrotnie, teraz na mnie kolej...