Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/548

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz byłby oddał własną skórę, by nią przyodziać Maurycego, osłonić ramiona, ogrzać mu nogi. I wśród tego egoizmu dzikiego, jaki go otaczał, ta odrobina ludzkości, sama cierpiąca głód, pozwalała mu zapewne zachować usposobienie spokojne i zdrowie nienaruszone; gdyż on tylko jeden nie tracił jeszcze głowy.
To też po tej okropnej nocy, Jan zabrał się do wykonania myśli, jaką powziął.
— Posłuchaj mię, mój chłopcze, ponieważ nam nic jeść dają i zapominają o nas w tej przeklętej dziurze, trzeba się nieco rozruszać, jeżeli nie chcemy tu zdechnąć jak psy... Masz jeszcze nogi?
Na szczęście słońce się ukazało i Maurycy rozgrzał się na niem.
— Oczywiście, że mam; o co idzie?
— Skoro tak, to trzeba zrobić wyprawę... Mamy pieniądze, i przy ich pomocy, możemy coś znaleźć. Inni niech nas nie obchodzą; dbają oni tylko o siebie, niech więc sobie sami radzą!
W rzecy samej, Loubet i Chouteau oburzali ich swem samolubstwem bezecnem, kradli co mogli i nie dzielili się niczem z kolegami; podobnież z Lapoulle’a głupca i Pacha, próżniaka, niczego spodziewać się nie można było.
Obadwaj więc, Jan i Maurycy, udali się drogą, którą ten ostatni już przechodził, wzdłuż Mozy. Park w Tour à Glaire i dom mieszkalny był spustoszony, zrabowany; trawniki zdeptane jak przez burzę, drzewa powalone, budynki zajęte. Groma-