Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/526

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ziemi. Zrazu nie chciał go chłopcu pokazać, ale nagle zawrócił się i krzyknął mimowoli:
— Hej! tu jest jeden, zarobisz pięć su więcej!
Sylwina, zbliżywszy się do folwarku, zauważyła kilku wieśniaków, zajętych wykopywaniem długiego rowu. Znajdowali się oni pod rozkazami oficera pruskiego, który z cienką laseczką w ręku; wyprostowany i milczący, dozorował roboty. W ten sposób zarekwirowano włościan okolicznych dla pogrzebania zabitych, w obawie, by dżdżysty czas nie przyśpieszył rozkładu ciał. Stały tam dwa wozy trupów, które wydobywano, kładziono szybko obok siebie, w szeregu ściśniętym, nie przetrząsając ich, ani też nie patrząc im w twarz; trzech ludzi uzbrojonych w wielkie łopaty zarzucali szereg ziemią tak cienko, że już pod deszczem rozpływała się i szpary tworzyła. Za dwa tygodnie, przy tak pośpiesznej robocie, zaraza będzie panowała w tej stronie. Sylwina mimowoli zatrzymała się na brzegu rowu, chcąc przypatrzyć się twarzom tych biednych trupów, w miarę jak ich będą przynosili. Drżała od straszliwej trwogi, że może w którejkolwiek z tych twarzy krwawych, pozna Honoryusza. Czy to nie ten nieszczęśliwy, który ma wybite lewe oko? a może to ten z urwaną szczęką? Jeżeli nie będzie śpieszyła się z odnalezieniem ciała, to z pewnością zabiorą go jej i pochowają we wspólnym z innymi dole.