Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie bolesne, ale życie, życie nakoniec! Biła godzina dziewiąta i mała Róża przybiegła w te strony, do ciotki, piekarki, po chleb, przez ulice nieco opróżnione, i opowiedziała mu wypadki poranku w Podprefekturze. O godzinie ósmej generał Wimpffen zebrał nową radę wojenną, przeszło trzydziestu generałów, którym przedstawił rezultaty swych kroków, swe usiłowania bezużyteczne, twarde wymagania zwycięzkiego wroga. Ręce mu drżały, wzruszenie napełniało oczy łzami. Jeszcze mówił, gdy pułkownik sztabu głównego pruskiego zjawił się jako parlamentarz generała Moltkego, dla przypomnienia, że jeżeli o godzinie dziesiątej nie nastąpi ostateczna rezolucya, rozpocznie się bombardowanie Sedanu. Wtedy rada, wobec strasznej konieczności, upoważniła generała do udania się znowu do zamku Bellevue, dla zaakceptowania wszystkiego. Teraz generał musi tam już być, cała armia francuzka szła w niewolę z bronią i bagażami.
Potem Róża poczęła szeroko opowiadać o nadzwyczajnem wzburzeniu, jakie wieść ta wywołała w mieście. Widziała w Podprefekturze oficerów, którzy zrywali z siebie szlify, płacząc jak dzieci. Na moście kirasyerzy rzucali swe szable do Mozy; cały pułk przeszedł, każdy szeregowiec topił swą broń, patrzał na wodę kotłującą się i znów spokojną. Na ulicach żołnierze chwytali karabiny za lufy i rozbijali kolby o ściany; artylerzyści wyrywali z kartaczownic cały mechanizm i wrzucali go do kanałów. Niektórzy zakopywali