Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I rzucił garść złota do czapki Jana. Ten, zdziwiony ilością pieniędzy, około sześciuset frankami, chciał się zaraz podzielić niemi z Maurycym. Niewiadomo, mogą się nagle rozłączyć.
W ogrodzie, przed ambulansem, dokonali podziału i wrócili do domu, spotkawszy leżącego njsłomie, prawie przed drzwiami dobosza ze swekompanii, Bastiana, tęgiego, wysokiego chłopaka, który dostał kulą w pachwinę, koło godziny piątej, gdy bitwa się już skończyła. Konał od wczoraj.
I przy bladym blasku, widok lazaretu zmroził krew w ich żyłach. Jeszcze trzech rannych umarło podczas nocy, tak cicho, że tego nikt nawet nie spostrzegł; i infirmerowie z pośpiechem opróżniali miejsca dla innych, wynosząc trupy. Operowani wczoraj, na pół drzemiąc, otwierali oczy, spoglądali z osłupieniem na tę obszerną spalnię cierpienia, gdzie na posłaniach leżała cała gromada, na pół zarznięta. Napróżno wczoraj wieczorem starano się miejsce nieco uporządkować po krwawej rzezi operacyi; podłoga źle wymyta, poplamiona była krwią; jakaś ręka zapomniana, z palcami pogniecionemi leżała przy drzwiach pod szopą. Były to okruchy rzezi, straszne szczątki nazajutrz po rzezi, wśród smutnego świtu. Ruch, ta potrzeba życia burzliwego, zmienił się w pewien rodzaj przygnębienia w ciężkiej gorącze, zaledwie od czasu do czasu przerywał duszne milczenie i rozlegał się jęk urywany, stłumiony przez sen. Oczy szkliste przymykały się n& widok światła dziennego, usta