Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Podnieś pan natychmiast swój karabin, natychmiast, czy słyszysz?
Fala strasznego gniewu rozlała się nagle na twarzy Jana. On zwykle tak spokojny, zawsze skłonny od środków łagodnych, miał teraz oczy pełne płomieni, głos grzmiący powagą. Żołnienierze jego, którzy go nigdy takim nie widzieli, zatrzymali się zdziwieni.
— Podnieś pan karabin natychmiast, albo wezmę się do ciebie!
Maurycy, drżąc, wyrzekł jedno tylko słowo, które sądził, że jest obelżywem:
— Cham!
— Tak, jestem chamem, a ty jesteś panem, ty!... A jednak jesteś świnią, tak, wstrętną świnią. Ja to panu mówię!
Rozległy się dzikie wrzaski, ale kapral mówił dalej z mocą niezwykłą:
— Kiedy kto ma edukacyę, to powinien to okazać. Jeżeli my wszyscy jesteśmy chłopami i gburami, to powinieneś nam pan dawać przykład, bo umiesz więcej od nas... Podnieś karabin, do wszystkich dyabłów, albo ci w łeb strzelę, gdy przybędziemy na miejsce.
Maurycy, pokonany, podniósł karabin. Łzy wściekłości zasłaniały mu oczy. Szedł, zataczając się jak pijany, między kolegami, którzy teraz drwili z tego, że ustąpił. Ach ten Jan! nienawidził go z całej duszy, dotknięty do żywego tą le-