Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/477

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nieładzie, jakby i tu powiał wicher zniszczenia, unosząc ze sobą wszelką wesołość tego, co się je i pije. Zrazu sądził, że nie znajdzie ani kęska, zwłaszcza że resztę chleba zaniesiono z zupą do lazaretu. Ale w głębi jednej z szaf, natrafił na fasolę wczorajszą, zapomnianą. Zjadł ją bez masła, bez chleba, stojąc, nie śmiejąc wejść na górę z taką potrawą, śpiesząc się wśród tej kuchni smutnej, którą lampa chwiejąca się zatruwała wonią nafty.
Była zaledwie godzina dziewiąta i Delaherche nie kładł się spać, chcąc się dowiedzieć, czy kapitulacya została podpisaną. Niepokój go dręczył, obawa, by walka znów się nie rozpoczęła, myśl o tem, co się będzie wówczas działo. Wszystko to ciążyło mu na piersiach. Powróciwszy do swego pokoju, gdzie Maurycy i Jan leżeli ciągle w tej samej pozycyi, napróżno chciał odpocząć w fotelu; sen nie przychodził, budziło go nagle, w chwili gdy zasypiał, wspomnienie pękających granatów. Straszliwa kanonada dnia brzmiała mu ciągle w uszach; nadsłuchiwał z przerażeniem jakiś czas, i drżał wobec wielkiego milczenia, jakie go otaczało. Nie mogąc zasnąć, wolał wstać, błądził po ciemnych komnatach, unikając pokoju, w którym jego matka czuwała przy pułkowniku, gdyż uparty wzrok, z jakim nań patrzała, niepokoił go mocno. Dwukrotnie poszedł zobaczyć, czy Henryeta się nie obudziła i zatrzymał się przed pogodną twarzą swej żony. Aż do drugiej godziny rano,