Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W ten to sposób Jan znalazł się na tyle, zabłąkany na drodze wązkiej ze swą sekcyą, której nie chciał opuścić. Pułk zniknął; nie widać było ani jednego oficera. Byli tylko sami żołnierze, mięszanina różnych pułków, ludzie znużeni, idący kupą, pierwszą lepszą drogą, jaka się nawinęła. Słońce paliło jak rozpalonem żelazem a tornistry, obciążone namiotami i najrozmaitszą swą zawartością, gniotły ramiona jak bryły ołowiu. Wielu było nieprzyzwyczajonych do tego, ubrano ich bowiem w grube płaszcze polowe, które im ciążyły nadzwyczajnie. Nagle, jakiś blady drobny żołnierz, z oczami pełnemi wody, zatrzymał się i rzucił swój tornister do rowu z głębokim oddechem, z westchnieniemc złowieka umierającego i nagle odzyskującego życie.
— O! ten znalazł się w kropce! — mruknął Chouteau.
Mimo to szedł dalej, zgarbiony pod ciężarem. Ale dwóch innych poszło za przykładem bladego żołnierza. Widząc to, nie mógł wytrzymać:
— Precz! — zawołał.
I szybkim ruchem ręki rzucił swój tornister w krzaki. Dziękuję! dwadzieścia pięć kilo dźwigać na karku! miał tego dosyć. Nie był przecież bydlęciem pociągowem, by wlec to na sobie.
Zaraz naśladował go Loubet i zmusił Lapoulle’a do zrobienia tego samego. Pache, przeżegnawszy się przed krzyżem na drodze, odpiął paski i położył starannie tornister u stóp jakiegoś ni-