Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/422

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bouroche zmęczony, nie odrzekł, aż dopiero po chwili z wielką powagą.
— Zrobiłem, jak mogłem najlepiej... nie chciałem, żebyś wyciągnął kopyta, mój chłopcze... Zresztą pytałem się ciebie i zgodziłeś się na to.
— Zgodziłem się! zgodziłem się, bo nie wiedziałem o co idzie!
Gniew w nim zgasł i począł rzewnie płakać.
— Co ja będę teraz robił?
Zaniesiono go na słomę, wymyto szybko ceratę i stół; i kubeł z wodą czerwoną, którą wylano na trawę, zaczerwienił kępkę białych astrów, rosnących tamże.
Ale Delacherche począł się dziwić, że słyszy ciągle działa. Dla czego dotąd nie umilkły? Obrus Róży już w tej chwili musi być wywieszony nad cytadelą. Owszem, zdawało się, że huk bateryj niemieckich wzmaga się z każdą chwilą. Był to trzask ogłuszający, wstrząśnięcie poruszające człowieka najmniej nerwowego, wśród wzrastającego niepokoju. Przeszkadzały tak operatorowi jak i operowanemu, te wstrząśnięcia gwałtowne. Cały lazaret trząsł się jak w febrze.
— Wszystko się skończyło, czegóż oni jeszcze strzelają! zawołał Delaherche, nadstawiając uszów z niepokojem, oczekując co chwila ostatniego strzału.
Poczem wracając się do Bouroche’a, by mu przypomnieć kapitana, na wielkie swoje zdziwienie spostrzegł go leżącego na ziemi, na wiązce