Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z fartuchem zakrwawionym, rzucił paczkę bielizny panu Delaherche, krzycząc:
— Masz pan, rób cokolwiek, nie próżnuj!
Ale fabrykant zaprotestował:
— Daruj pan, ale idę dowiedzieć się co się dzieje.
Poczem dotykając się ustami włosów żony, dodał:
— Moja biedno Gilberto! co za położenie! pierwszy lepszy granat może tu wszystko zapalić! To okropne.
Była ona bardzo blada; podniosła głowę obejrzała się dokoła z dreszczem. Poczem mimowoli ukazał się uśmiech na jej twarzy.
— O tak, to okropne... ci ludzie, których krają... Dziwna rzecz, żem dotąd nie zemdlała.
Pani Delaherche widziała jak syn całował żonę w głowę. Zrobiła ruch, jakby chciała temu przeszkodzić, gdyż przyszedł jej na myśl tamten mężczyzna, który także całował te włosy nocy ostatniej. Ale ręka jej zadrżała i szepnęła:
— Mój Boże, ileż cierpień! O swoich należy zapomnieć.
Delaherche odszedł, mówiąc, że zaraz powróci z wiadomościami pewnemi. Zaraz na ulicy Maqua zdziwił się, widząc mnóstwo żołnierzy powracających z pola bitwy bez broni, w mundurach podartych, obsypanych kurzem. Nic się nie mógł dowiedzieć od tych, których zapytywał. Jedni odpowiadali jąkając się, że nic nie wiedzą;