Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie poprosi swego Pana Boga, żeby mu dał sto tysięcy dochodu? Ale Pache, pochodzący z zapadłej wioski pikardyjskiej, wątły i cichy, pozwolił kpić z siebie, z niemą uległością męczennika. Był on kozłem ofiarnym sekcyi razem z Lapoullem, olbrzymem, klocem wyrosłym na bagnach Solonii i tak głupim, że przybywszy do pułku, pytał się, czyby nie mógł zobaczyć króla! Chociaż więc straszna nowina o klęsce pod Froeschwiller obiegała od rana, czterej ci żołnierze śmieli się i pełnili zwykłe swe obowiązki z obojętnością maszyn.
Nagle zapanowało drwiące zadziwienie. Kapral Jan w towarzystwie Maurycego, szedł niosąc drwa do palenia. Rozdawano więc drzewo nakoniec, którego napróżno wczoraj oczekiwano, dla ugotowania zupy. Tylko dwanaście godzin spóźnienia!
— Niech żyje intendentura! — krzyknął Chouteau.
— No! no! nie mam nic przeciw temu, byle dostarczała co potrzeba — odrzekł Loubet. — Zobaczycie, jaki wam pyszny kapuśniaczek ugotuję!...
Zwykle, dobrowolnie podejmował się gotować, za co mu dziękowano, gdyż gotował wybornie. Tylko, że wtedy obarczał Lapoulle’a prawdziwą pańszczyzną.
— Ruszaj mi po szampana! poszukaj trufli!...