Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długo. Zalecono żołnierzom, żeby tornistry rzucali dopiero w ostateczności.
— Czy my tak cały dzień przepędzimy? — spytał się Jana.
— Być może... pod Solferino, w polu zasadzonem marchwią, leżeliśmy tak przez pięć godzin.
Poczem dodał jako praktyk nielada:
— I czegóż ty chcesz! czy ci tu źle? Przyjdzie czas na wszystko. Gdyby wszyscy na początku polegli, toby w końcu nikt nie został...
— Widzisz ten dym nad Hattoy? — zawołał nagle Maurycy. — Wzięli Hattoy, piękny będzie taniec!
Jego trwożliwa ciekawość, której podstawą był dreszcz pierwszej obawy, miała teraz na chwilę czem się zająć. Nie spuszczał wzroku z zaokrąglonego szczytu wzgórza, jedynej wypukłości ziemi, jaką widział, panującej nad obszernemi polami. Hattoy było zanadto oddalone, by mógł rozróżnić służbę bateryj, jakie tam prusacy ustawili: widział tylko dym po każdym wystrzale, unoszący się po nad porębą, ukrywającą armaty. Miał uczucie, że wzięcie przez nieprzyjaciela tej pozycyi, którą generał Douay musiał opuścić, było rzeczą ważną. Panowała ona nad okolicznem płaskowzgórzem. Zaraz też baterye, rozpocząwszy ogień na drugą dywizyę 7-go korpusu, zdziesiątkowały ją zupełnie. Teraz zbadano odległość i bateryi francuzkiej, przy której leżała kompania Beaudoin, zabito dwóch ludzi. Odłamki zraniły