Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrót, odwrót natychmiastowy przez wówąz Saint-Alberte. Ale teraz, droga musi być zagrodzona, całe mrowiska pruskie skierowały się tam, na równiny Donchery. I kiedy już robiono głupstwa, to pozostawało jedno rozpaczliwe, wrzucenia bawarczyków do Mozy i przejścia przez nich na drogę do Carignan.
Weiss, poprawiając co chwila okulary, tłomaczył położenie porucznikowi, który leżał ciągle oparty o drzwi, z nogami odciętemi, blady i umierający z upływu krwi.
— Zaręczam ci, poruczniku, że mam racyę. Powiedz twoim ludziom, żeby nie ustępowali. Wszak zwycięztwo po naszej stronie. Jeden jeszcze wysiłek a wrzucimy ich do Mozy!
W rzeczy samej drugi atak bawarczyków został odparty. Kartaczownice znowu wymiotły plac kościelny, na którym stosy trupów sterczały jak barykady, i ze wszystkich uliczek odrzucano wroga bagnetami na łąki w rozsypce, ku rzece, w ucieczce, która z pewnością zmieniłaby się w klęskę, gdyby wojska świeże poparły marynarzy, znużonych już i zdziesiątkowanych. Z drugiej strony, w parku Montivilliers, ogień nie posuwał się wcale, co dowodziło, że i tam także, posiłki byłyby oswobodziły lasek.
— Powiedz ludziom, poruczniku. Na bagnety! na bagnety!
Biały jak wosk, głosem umierającym, porucznik miał jeszcze siłę zawołać: