Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił to głosem przyciszonym, złamanym, jak gdyby samemu sobie powtarzał rzeczy, o których oddawna już rozmyślał.
— Niemcy! znam ja ich dobrze i co jest najstraszniejszego, że wy wszyscy macie takie o nich pojęcie jak o Chinach... Czy pamiętasz, Maurycy, mego krewniaka Gunthera, który przeszłej wiosny przybył do Sedanu dla zobaczenia się ze mną? Spokrewniony z nim jestem przez kobiety; jego matka była siostrą mojej matki i wyszła za mąż w Berlinie; otóż jest on niemcem z kościami i nienawidzi francuzów. Obecnie jest kapitanem w gwardyi pruskiej... Pamiętam jak dziś, gdym go wieczorem odprowadzał na kolej, mówił mi swym głosem szorstkim: „jeżeli Francya wypowie nam wojnę, będzie pobitą.“
Nagle porucznik Rochas, dotąd zachowujący się spokojnie, postąpił kilka kroków naprzód. Był to wysoki, chudy mężczyzna, liczący koło piędziesięciu lat, z twarzą długą, pobrużdżoną, ogorzałą i czarną. Olbrzymi nos, zagięty, dotykał się prawie ust szerokich i dobrych, nad któremi strzępiły się potężne wąsiska szpakowate. Uniósł się i krzyczał głosem grzmiącym:
— Co pan tu do dyabła pleciesz! siejesz popłoch między naszymi żołnierzami!
Jan, nie mięszając się wcale do sprzeczki, był jednak zdania, że porucznik miał racyę. I on, jakkolwiek zaczynał się dziwić przewłoce i nieporządkowi, jaki panował, nie wątpił nigdy że pru-