Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niebie... Słowo honoru, zrobiło to na mnie wrażenie ogni sztucznych, które zapalono w dzień biały... Naturalnie, koło cesarza poczęto rozprawiać i niepokoić się. Mój pułkownik dragonów przybiegł do mnie z zapytaniem, czy mogę powiedzieć, gdzie to się biją? Zaraz odrzekłem: „to w Beaumont, nie ma najmniejszej wątpliwości“. Powrócił do cesarza, na kolanach którego adjutant rozłożył mapę. Cesarz nie chciał wierzyć, by walczono w Beaumont. Ja oczywiście, musiałem się upierać, tym więcej, że pociski pruły niebo, posuwając się i zbliżając wzdłuż drogi do Mouzon... I wtedy, tak jak na pana patrzę, ujrzałem, że cesarz zwraca ku mnie swą twarz bladą. Tak, patrzał na mnie przez jakiś czas mętnemi oczami, pełnemi nieufności i smutku. Potem schylił głowę nad mapą i nie ruszył się więcej.
Delaherche, gorący bonapartysta za czasów plebiscytu, od chwili pierwszych klęsk przyznawał, iż cesarz popełnił błędy. Ale bronił jeszcze dynastyi, użalał się nad Napoleonem III, oszukiwanym przez świat cały. Słuchając go, nabywało się przekonania, że prawdziwem źródłem klęsk są deputowani republikańscy opozycyi, którzy nie dozwolili na to, by zawotowano odpowiednią ilość wojska i konieczne kredyty.
— No i cóż, czy cesarz wrócił do folwarku? — spytał kapitan Beaudoin.
— Doprawdy, nie wiem, zostawiłem go siedzącym... Było już południe, bitwa się zbliżała, za-