Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już tylko Pache i Lapoulle, oraz z pół tuzina innych żołnierzy.
Rochas, oparty o bronzowy posąg Turenniusza wydobywał ostatek sił, aby się utrzymać na nogach, z oczami otwartemi. Gdy postrzegł Jana, mruknął:
— Ach, to ty kapralu! A twoi ludzie?
Jan zrobił ruch znaczący, że nic nie wie. Ale Pache, wskazując Lapoulle’a odrzekł płaczliwym głosem:
— Dwóch nas jest tylko!... O! mój Boże, to przechodzi siły ludzkie!...
Lapoulle, żarłok, spoglądał dzikim wzrokiem na ręce Jana, oburzony, że je znalazł próżnemi. Może mu się zdawało, że kapral udał się na dystrybucyę żywności.
— Przeklęty los! — warknął — trzeba tylko ciągle brzuch sobie ściskać!
Gaude, trębacz, oczekując na rozkaz zatrąbienia na zbór, oparł się o kratę i zasnął. Zsunął się i legł na wznak. Wszyscy powoli po jednemu kładli się i zasypiali z pięścią pod głową. Sam tylko sierżant Sapin czuwał, ze swym noskiem maleńkim, przylepionym do twarzy bladej, patrząc do koła, jakby odczytywał znaki niedoli na widnokręgu miasta.
Nakoniec i porucznik Rochas nie mógł wytrzymać i usiadł na ziemi. Chciał wydać rozkaz.
— Kapralu! trzebaby... trzebaby...