Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szkają uczynić tego. Mimo to dano rozkaz postawienia broni w kozły, rozłożono się obozem na obszernem i nagiem wybrzeżu, które przecięte drogą do Mouzon spadało powolnie aż do łąk Meuzy. W tyle, na płaskowzgórzu, artylerya rezerwy ustawiła się w szyku bojowym, wylotami ku wąwozom, dla ostrzeliwania ich w razie potrzeby. I znowu rozpoczęło się oczekiwanie, pełne buntu głuchego i niepokoju.
Pułk 106 rozłożył się ponad drogą, na ściernisku dominującem nad obszerną płaszczyzną. Ludzie z żalem rozstawali się ze swą bronią, spoglądając po za siebie, trapieni obawą napadu. Twarze były surowe i poważne, wszyscy milczeli, mrucząc od czasu do czasu głuche przekleństwa gniewu. Wybiła godzina dziewiąta, od dwóch godzin stano już tutaj i wielu pomimo okropnego znużenia nie mogło spać, rozciągnięci na ziemi, drżący, nadsłuchujący na najmniejszy szelest daleki. Nie myśleli już o głodzie, który im dokuczał, będą jedli tam, na drugim brzegu rzeki, i gotowi są trawę jeść, jeżeli czego innego nie będzie. Ale natłok zdawał się wzrastać; oficerowie, których generał Douay postawił przy moście, powracali co każde dwadzieścia minut zawsze z jedną i smutną wieścią, że trzeba będzie jeszcze całych godzin na przejście. Naturalnie jenerał zdecydował się przedostać się osobiście do mostu. Widziano go wśród natłoku jak się uwijał, jak nalegał o pośpiech.