Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawie. Domagał się, żeby rozbito namiot i wszyscy się pod niego wsunęli, gdy Loubet zjawił się z wyprawy, i przyniósł marchwi z sąsiedniego pola. Ponieważ nie można jej było ugotować, więc jedli ją na surowo. Ale to nie zaspokoiło ich głodu, a Pache się rozchorował.
— Nie, nie, niech śpi — rzekł Jan do Chouteau, który chciał budzić Maurycego, by mu dać marchwi.
— Ach! — rzekł Lapoulle — jutro, gdy staniemy w Angoulême, będziemy mieli chleb... Mam w Angoulême krewniaka żołnierza, który tam jest w garnizonie...
Zdziwiono się, a Chouteau zawołał:
— Co za Angoulême?... A to osioł, on myśli, że idziemy do Angoulême.
Niepodobna było wyciągnąć z Lapoulle’a najmniejszego objaśnienia. Był pewny, że idą do Angoulême. Dziś rano, widząc ułanów, utrzymywał on uparcie, że są to żołnierze Bazaine’a.
Potem obóz okryła noc czarna i martwe milczenie. Pomimo, że noc była chłodna, zabroniono rozpalać ognisk. Wiedziano, że prusacy znajdują się o kilka kilometrów, chciano więc ukryć się niejako przed nimi. Oficerowie uprzedzili żołnierzy, że wystąpią około czwartej godziny rano, dla odzyskania straconego czasu, i wszyscy spali jak zabici. Ponad obozem rozrzuconym szeroko, silny oddech tej gromady ludzi unosił się wśród ciemności, jak gdyby tchnienie samej ziemi.