Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochacie się bardzo?
— O tak!...
Zapanowało milczenie i Jan, spojrzawszy na Maurycego, spostrzegł, że oczy mu się przymykają, że upada.
— No! mój chłopcze... trzymajże się do stu dyabłów!... daj mi karabin na chwilę, ulżysz sobie... Niepodobieństwo, żebyśmy mogli dalej iść dzisiaj, zostawimy połowę ludzi na drodze!
Spostrzegł przed sobą wieś Oches, której kilka chat leży na wzgórku. Kościół cały żółty, wysoki, wznosi się śród drzew.
— Zapewne nocować tam będziemy.
Zgadł w rzeczy samej. Generał Douay, widząc nadzwyczajne znużenie wojska, stracił nadzieję dostania się tego dnia do Besace. Zmusiło go do tego przybycie bagaży, tego przeklętego konwoju, który wlókł za sobą od Reims, szeregu wozów i bydła ciągnącego się na przestrzeni trzech mil, który opóźniał jego marsz. W Quatres-Champs rozkazał, ażeby bagaże te ruszyły wprost do Saint-Pierremont; dopiero w Oches złączyły się z korpusem w takim stanie znużenia, że konie wprost padały. Była już piąta godzina. Generał, lękając się zapuścić się w ciasne przejścia Stonne, postanowił skrócić marsz nakazany przez marszałka. Zatrzymano się więc, rozbito obóz, bagaże na dole, na łące, strzeżone przez jedną dywizyę, podczas gdy artylerya ustawiła się w tyle, na wzgórzu i brygada, która nazajutrz