Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pola się rozkładały, z lekkiemi spadkami, z poza których widać było dachy. Czy ztąd miał nadejść nieprzyjaciel? Wracając od strumienia, niosąc pełny kociołek, zawołała nań płacząca rodzina wieśniaków, na progu małego domku i zapytała, czy żołnierze zostaną tutaj, by ich bronić? Już trzy razy, wśród sprzecznych rozkazów, korpus 5-ty przechodził przez tę okolicę. Wczoraj słyszano huk dział od strony Baru. Prusacy musieli być nie więcej jak o dwie mile oddaleni. I gdy Maurycy odrzekł tym biedakom, że zapewne także siódmy korpus ztąd odejdzie, poczęli głośno narzekać. Opuszczano ich, żołnierze nie przyszli tu po to, żeby się bić, i zawsze tylko uciekają.
— Ci, którzy chcą cukru — rzekł Loubet rozdając kawę, niech umoczą wielki palce i czekają aż się rozpuści.
Nikt się nie roześmiał. Kawa bez cukru irytowała ich, i żeby przynajmniej mieli suchary! Wczoraj na płaskowzgórzu Quatre-Champs, prawie wszyscy z nudów oczekiwania zjedli swe zapasy w tornistrach, połykając nawet okruchy. Ale na szczęście znaleziono kilkanaście kartofli, któremi się podzielono.
Maurycy, dręczony głodem, zawołał z żalem:
— Żebym był wiedział, byłbym w Chêne kupił chleba!
Jan słuchał w milczeniu. Przy wstawaniu miał sprzeczkę z Chouteau, którego chciał wysłać