Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Meuzy na południe, na kotlinę Aisny. Nie ośmielono się gotować, zadowolono się kawą i sucharami, gdyż wszyscy powtarzali, niewiadomo dlaczego, że „wzięcie się za łby“ nastąpi w południe. Wysłano adjutanta do marszałka, w celu przyśpieszenia pochodu posiłków; zbliżanie się dwóch armij nieprzyjacielskich było coraz pewniejszem; w trzy godziny potem, nowy oficer pognał galopem do Chêne, gdzie miała się znajdować kwatera główna, z żądaniem rozkazów, tak niepokój wzrósł, wskutek nowin przyniesionych przez mera wiejskiego, który utrzymywał, że widział sto tysięcy ludzi w Grand-Pré, a drugie sto posuwające się przez Buzancy.
W południe nie było jeszcze ani jednego prusaka. O pierwszej, o drugiej, ciągle nic. Znużenie i wątpliwość poczęła ogarniać wszystkich. Tu i owdzie drwiono sobie z generałów. Może przelękli się własnego cienia. Czemu nie włożyli sobie na nos okularów? A to błazny dopiero, żeby taki ambaras sprawiać wojsku! Jakiś dowcipniś zawołał:
— To tak samo będzie jak wtedy w Milhuzie!
Na te słowa serce Maurycego ścisnęło się. Przypomniał sobie tę głupią ucieczkę, ten popłoch, który porwał korpus 7, choć ani jeden niemiec się nie ukazał nawet w odległości dziesięciu mil. I znowu to samo się powtarzało, był o tem przekonany, prawie pewny. Skoro nieprzyjaciel nie atakował ich w dwadzieścia cztery godziny po