Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nu saskiego, która miała działać nad Meuzą; zatem była to ta zapewne, choć zajęcie tak szybkie Grand-Pré dziwiło go ze względu na odległość. Ale co największy sprowadziło zamęt w jego myślach, to że słyszał jak generał Bourgain-Desfeuilles wypytywał się jakiegoś wieśniaka z Falaise, czy pod Buzancy rzeka Meuza przepływa i czy tam są dobre mosty. Potem w naiwności swego nieuctwa, generał oświadczył, że zaatakuje ich kolumna stu tysięcy ludzi, maszerująca od Grand-Pré, podczas gdy inna, licząca sześdziesiąt tysięcy zbliża się od Sainte-Menehould.
— A twoja noga? — spytał Jan Maurycego.
— Nie czuję jej teraz — odrzekł tenże uśmiechając się — jakoś to będzie.
Ogarnęło go takie podniecenie nerwowe, że zdawało mu się, iż się unosi nad ziemią. Wszak dotąd przez całą wojnę nie wystrzelił jeszcze ani jednego naboju! Był nad granicą, przepędził w Milhuzie tak straszną noc niepokoju, nie widząc ani jednego prusaka, nie wystrzeliwszy ani razu; zmuszony był cofnąć się aż do Belfortu, aż do Reims i znowu teraz od pięciu dni szedł na nieprzyjaciela z karabinem, który dotąd nie przyniósł żadnego pożytku. Czuł gwałtowną potrzebę zmierzenia się z nieprzyjacielem, dla ukojenia swych nerwów. Od sześciu tygodni, jak się zaciągnął do wojska w przystępie zapału, marząc o bitwach, zmęczył tylko swe biedne słabe nogi, w ucieczkach i dreptaniu, zdala od pola bitwy.