Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W nocy spał głębokim snem wraz ze swymi pięciu towarzyszami pod namiotem, przyciśnięty, zadowolony, że nie czuje obfitej rosy, która spadła. Trzeba dodać, że Lapoulle, namówiony przez Loubeta, zabrał z sąsiedniej sterty wielkie snopki słomy, na której sześciu zuchów chrapało, jak na puchach. I wśród nocy widnej, od Aubérives do Heutrégiville, wzdłuż powabnej rzeczki Suippe’y, toczącej się pomiędzy wierzbami, ogniska stu tysięcy ludzi uśpionych oświecały pięć mil płaszczyzny, jak gwiazd szereg.
O wschodzie słońca przyrządzono kawę, z ziarnek utartych w miseczce stemplem od karabina i rzuconych do wody gorącej, przyczem fusy spędzano na dół przez wpuszczanie kropli zimnej wody. Tego poranku, wschód słońca był królewsko wspaniały, wśród wielkich chmur z purpury i złota; ale Maurycy nie patrzał na to widowisko, tylko Jan, patrzał z zadumą i niepokojem na świt różowy, zapowiadający deszcz To też przed wyruszeniem w pochód, gdy rozdano chleb upieczony wczoraj, i gdy sekcya otrzymała trzy długie bochenki, zganił surowo Loubeta i Pache’a, że je umieścili na wierzchu swych tornistrów. Namioty były już zwinięte, tornistry pozapinane, nie słuchano go więc wcale. Szósta godzina biła na wszystkich zegarach wioski, gdy cała armia się ruszyła, rozpoczynając wesoło swój marsz, wśród poranku tego dnia nowego.