Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niedługo zacznie się październik a więc i moje czwartki... Liczę na ciebie, Marto, że będziesz bywała na moich czwartkowych przyjęciach?... Bardzo będę rada, jeżeli i ty przestaniesz się dąsać i znów zaczniesz nas odwiedzać — rzekła — zwróciwszy się uprzejmie do zięcia.
Mouret zaczynał się niepokoić czułością Felicyi. Nie odgadując przyczyny, odpowiedział z pewnym namysłem i bez uszczypliwości:
— Żałuję, że nie mogę korzystać z tak uprzejmych zaprosin... Lecz w salonie rodziców bywa mnóstwo osób, które na pewno okazywałyby wielką niechęć względem podrzędnej mojej figury... Nie chcę się narażać na nieprzyjemności i nie chcę się mięszać do żadnej politycznej intrygi.
— Doprawdy nie wiem, na czem opierasz swoje wnioski! Ty sobie wyobrażasz, mój kochany, że mój salon jest politycznym klubem?... Mylisz się najzupełniej! Pragnę, aby mój salon był miejscem towarzyskich zebrań, aby każdemu co na mnie łaskaw, było miło spędzić tam parę godzin, lecz nie chcę, aby salon mój nosił jakikolwiek odcień polityczny. Jeżeli kto mówi u mnie o polityce, to mówi po cichu a ja o tem nie chcę ani słyszeć, ani wiedzieć! Polityki mam dosyć! Dała mi się ona we znaki! Lecz to dawne dzieje i myślałam, żeś o tem zapomniał. Na czem opierasz swoje posądzenia?...
— Na czem?... Wiem, że u państwa bywa cała ta banda z podprefektury...