Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/664

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mim piecu. Pożar wszczął się naraz we wszystkich punktach. Podłogi zaczęły złowrogo trzeszczeć, sufity pękały, otwierając szczeliny. Wyjąc, szczekając, z dzikim piskiem, waryat pomknął raz jeszcze na górę, przebywając strugi płomieni, osmalając sobie ubranie, włosy i ciało. Przysiadł na drugiem piętrze, zaczajony, jak potworna bestya, warcząc i wyjąc wciąż z wściekłością. Postanowił pilnować przejścia. Oczy utkwił w drzwi pokoju księdza.
— Owidzie, Owidzie! — ozwał się głos przerażającej grozy.
W głębi korytarza, otworzyły się małe drzwi, o których zapewne zapomniał. Dym i płomienie skierowały się ku tym drzwiom otwartym, hucząc jak nawałnica. Wśród ognia ukazała się pani Faujas. Biegła z rękoma naprzód wysuniętemi, a dopadłszy do drzwi pokoju syna, zaczęła rozrzucać palące się naręcza ognisk, rzucając płomienne snopy po za siebie, krzycząc z wysiłkiem rozpaczy:
— Owidzie! Owidzie!
Stos malał przed drzwiami księdza, a wpatrzony w tę scenę waryat, przysiadł na ziemi i skarżył się żałośnie.
Waliła pięściami we drzwi pokoju syna, wołając ochrypłym, nieludzkim głosem:
— Czekaj na mnie, nie spuszczaj się oknem!
Wyłamała drzwi. Były już na wpół zwęglone,