Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/599

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wprawić tych panów w zakłopotanie, zaryzykował się powiedzieć:
— W każdym razie nie odznacza się uprzejmością!...
Słowa te zmroziły całe towarzystwo. Spojrzano po sobie podejrzliwie, jakby chcąc przeniknąć się wzajemnie i zbadać, kto tutaj jest szpiegiem tego groźnego księdza, którego teraz tytułowano wielkim wikaryuszem.
— Nasz zacny wielki wikaryusz ma złote serce — wyrzekł pan Rastoil. — Tylko tak jak wszyscy wielcy ludzie, jest nieco chłodny w obejściu.
— To zupełnie jak ja! — zauważył pan de Bourdeu, który po dłuższej rozmowie, jaką miał temi czasy z księdzem Faujas, stał się gorliwym jego wielbicielem a zarazem pogodnie patrzeć zaczął w własną przyszłość.
Widząc, iż okrzyk ten płynący ze szczerego serca nieco zadziwił zebrane towarzystwo, rzucił pytanie:
— Czy państwo wiecie, że w Paryżu jest mowa o biskupstwie dla naszego wielkiego wikaryusza?...
Radość opromieniła wszystkie twarze a pan Maffre domagał się usilnie, aby ksiądz Faujas był biskupem w Plassans, na miejsce teraźniejszego biskupa, który, ciągle będąc chorym, nie może spełniać czynności swego urzędowiana. Ksiądz Bourrette ozwał się z nieporównaną naiwnością: