Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mamo, uspokój się! Nie trzeba wszystkiemu wierzyć co ludzie mówią! — prosiła Marta z coraz większem zakłopotaniem.
— Starsza pani zobaczy, że pani zacznie zaraz bronić pana! — zawołała Róża, nie myśląca o odejściu do kuchni.
Ksiądz Faujas rozmawiał z panem Trouche w głębi ogrodu i widocznie dawał mu jakieś ważne przestrogi czy polecenia. Właśnie ukończywszy z nim konferencyę, zbliżył się do drzwi domu, gdy dostrzegła go pani Felicya i natychmiast przywołała, mówiąc:
— Księże proboszczu, ratuj mnie swoją światłą radą, bo oto jestem najnieszczęśliwszą z matek. Jedynem dzieckiem, które mam blizko siebie, jest moja córka... otóż dowiaduję się, że biedaczka we łzach tonie każdodziennie, tak jest srodze ciemiężona przez okrutnego swego męża... Księże kochany, wszak mieszkasz w tym samym domu... zechciej mnie uspokoić obietnicę, że będziesz czuwał nad moją nieszczęśliwą córką, że będziesz dawał jej rady i nie będziesz jej szczędził udzielania pociechy.
Ksiądz Faujas patrzał na panią Felicyę z pewnym podziwem dla objawów nagłej jej boleści i chciał zrozumieć tego przyczynę. Dostrzegłszy, to pani Rougon otarta łzę z powieki i rzekła po chwili, patrząc znacząco w oczy księdza:
— Dopiero co widziałam pewną osobę, której nazwiska nie chcę wymieniać... Otóż ta osoba