Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/483

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez jakiś czas pani Rougon udawała, że nic nie wie o skandalu, którym zajmowało się całe miasto. Była uśmiechnięta, jak zwykle i pomijała zręcznie wszelkie aluzye przy niej wypowiadane. Ale pewnego dnia, po długiej wizycie, jaką jej złożył pan Delangre, przybiegła do córki z twarzą zakłopotaną, z oczami łez pełnemi.
— Droga moja Marto — zawołała, chwytając córkę w objęcia — czegóż ja się dziś dowiedziałam o tobie! Czyż to prawda?... Czy to możebne, aby twój mąż zapominał się do tego stopnia! Nie chcę wierzyć, by mógł się odważyć na podnoszę nie ręki na ciebie... Prawda, że to są niegodziwe kłamstwa? Zaprzeczyłam temu jak najformalniej. Przecież go znam. Twój mąż jest człowiekiem źle wychowanym, lecz nie jest brutalnym i złośnikiem.
Marta się zaczerwieniła i stała, milcząc. Była zakłopotaną jak zwykle, gdy się jej pytano o szczegóły hałaśliwych scen nocnych.
— Próżno starsza pani pyta — zawołała Róża, — Pani nie chce o tem rzec ani słowa. Przecież jabym była oddawna do starszej pani pobiegła opowiedzieć okropności, jakie się u nas w domu dzieją, lecz nie mogłam, bo pani mi zakazała.
Pani Felicya uznała za stosowne opuścić ręce pod naciskiem spadającego na nią nieszczęścia i z bolesnem zadziwieniem szepnęła pytająco do córki:
— A więc to nie wymysł, to okrutna prawda?... On ciebie bije?... Ach, ja nieszczęśliwa!