Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wano, nie wiedząc co począć. Wtem, mogło się zdawać, że runął ktoś na ziemię i że rozpoczęło się straszliwie szamotanie na gołej podłodze. Meble usuwały się i przewracały z hałasem a zadawane razy padały jeden za drugim ze złowrogim łoskotem. Śmiertelne chrapanie ozwało się z taką mocą, iż osoby stojące pod drzwiami zbladły, trwożnie spoglądając po sobie.
— To mąż ją zabija — szepnęła Olimpia.
— Tak, z pewnością — potwierdziła Róża. — Idąc na górę, widziałam u niego światło. Udawał, że śpi. Przygotowywał się do zbrodni.
I znów zaczęła dobijać się do sypialni, wołając:
— Niech pan otwiera, bo zawołamy policyę, jeżeli pan nie roztworzył... Łotrze, zaraz mi otwórz! Szubieniczniku, otwieraj!
Jęki znów się wzmogły. Trouche utrzymywał, że musiał jej teraz podrzynać gardło.
— Trzeba się przekonać, co się tam dzieje — rzekł ksiądz Faujas.
Zbliżył się do drzwi i, przyparłszy się do nich silnem ramieniem, wysadził je powolnem a silnem parciem. Kobiety wtedy wpadły do sypialni, gdzie zadziwiający przedstawił się widok.
W pośrodku pokoju, na ziemi, leżała Marta z porozrywaną koszulą, dysząca, krwią zalana, sina od uderzeń. Rozpuszczone jej włosy okręciły się o nogi krzesła, rękoma zaś wpiła się w komodę, która teraz stała na ukos, zdaleka od ściany. je-