Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dził na miasto, był posępny, małomówny, chudy i żółty, co razem wzięte niecierpliwiło ją i gniewało.
— Wszędzie go pełno, ruszyć się nie można, by go nie napotkać — mówiła do Róży.
— Robi pan na złość — odpowiadała kucharka — On za grosz nie ma serca. Oddawna to spostrzegłam. Albo te pogrzebowa miny, które teraz urządza, pani myśli, że to nie jest komedya?... Przecież lubi gadać a teraz milczy jak zaklęty... ale znamy cię, ptaszku... udaje takiego, żeby się nad nim litowano, żeby mu ustępowano... Ale niedoczekanie twoje; już dosyć nadokuczałeś się nam wszystkim i pani dobrze robi, nie zważając na te dziwactwa, które on z sobą teraz stroi.
Mouret zachował w domu pozory władzy, albowiem trzymał pieniądze w swoich rękach. Kłócić się nie chciał, bo się lękał, że straci tym sposobem resztki spokojnego, dawnego życia. Lecz nie kłócąc się, dokuczał obudwu kobietom bezustanną gderliwością, objawiającą się mniej w słowach a natomiast łajaniem ich na wydatkach drobiazgowych i nieładzie domowym. Dla załagodzenia własnego smutku, odmawiał im paru franków na konieczne sprawunki. Dawał miesięcznie sto franków do rozporządzenia Róży, utrzymując, że to aż nadto powinno wystarczyć na żywność, zważywszy, iż oliwa, wino i konserwy kupują się osobno. Zapowiedział kucharce, żeby nie liczyła na żadne dodatkowe pieniądze z jego