Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dalibóg, łagodne z was owieczki — mówił, pokpiwając z towarzyszów — lecicie całem stadem, gdy pasterz na was zagwiźnie!.. Zapewne służba kościelna usługuje w waszej kawiarni?... A patrząc na pobożne miny posługaczów, przynoszących wam na skinienie słodzoną skromnie wodę, za każdykiem łykiem doznajecie niewysłowionej rozkoszy... Co... czy nietak?...
— Ależ nie, mylisz się najzupełniej! — twierdził Ambroży. — Lokal nasz jest urządzony na wzór wszystkich innych lepszych kawiarni. Mamy do wyboru piwo, poncz, maderę — słowem wszelkie trunki, jakie ludzie piją w tego rodzaju zakładach.
Wilhelm drwił w dalszym ciągu:
— W każdym razie dziękuję... nie chciałbym pić tych paskudztw przyrządzanych bogobojnemi rękoma... ot po prostu bałbym się niepomiernie, by mi nie wsypano jakiego proszku obałamującego mózgownicę... No, a po za możliwością picia owych trunków chrzczonych wodą święconą, cóż robicie?... Zapewne pod przewodnictwem osób starszych i cieszących się zaufaniem, bawicie się w gry niewinne?...
Ambroży i Alfons parsknęli śmiechem, oświadczając, że nawet karty są dozwolone. Ręczyli, iż czas płynie w Klubie bardzo przyjemnie, nie po kościelnemu. Ławki są miękie i luster jest pełno.
— Jednakże, z pewnością słychać grę organów podczas uroczystości wieczornych w kościele? —