Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bie, mówiąc, że jest cierpiący na atak reumatyczny. Ale nie należy wszystkiego uważać za skończone, zapewniał ksiądz Surin, to dopiero początek, będzie na co patrzeć i to niedługo! Powtarzano te zwierzenia na ucho, patrząc sobie badawczo w oczy i mimiką twarzy wyrażając przerażenie, zdziwienie, lub powątpiewanie. Chwilowo, sympatye były po stronie księdza Faujas. Patrzano na niego jak na wschodzące słońce a panie z rozkoszą ogrzewać się pragnęły promiennem jego ciepłem.
W połowie wieczoru nadszedł ksiądz Bourette. Rozmowy ucichły i spojrzano nań z ciekawością. Każdy wiedział, jak stanowczo liczył on na posadę po zmarłym przyjacielu. Wczoraj jeszcze był przekonany, że zostanie proboszczem przy kościele św. Saturnina. Wszak przez cały czas choroby proboszcza, zastępował go, łudząc się nadzieją posiadania tego urzędu.
Ksiądz Bourette zatrzymał się w pobliżu drzwi, stał, dysząc i mrugając szybko powiekami, bynajmniej nie zauważywszy wrażenia, jakie wywarł swojem przyjściem. Naraz, ujrzawszy księdza Faujas, rzucił się ku niemu i, chwyciwszy go za dłonie, począł wołać z uniesieniem radosnej serdeczności:
— Kochany mój kolego! Jakże rad jestem, że ci mogę powinszować! Wracam prosto od ciebie... i skoro twoja matka powiadomiła mnie, że tutaj jesteś, przybiegłem, by módz cię uściskać. Nie