Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak myślisz, czy Fenil nie będzie się mścił na mnie za moją życzliwość dla Compana?... Ja przypuszczam, że on mi nigdy tego nie daruje... Czy wiesz, że ten poczciwy Compan przeczuwał, iż tak będzie... Gdy mnie wczoraj zobaczył przybywającego ze świętemi olejami, zaczął krzyczeć, że nie chce, naglił, bym sobie odszedł... że mnie nie potrzebuje... Ale nie mogłem go opuścić w tak krytycznej chwili... więc zostałem... ale co probostwo przepadło — to przepadło! Nigdy nie będę proboszczem w kościele św. Saturnina! Ale co tam! Mniejsza z tem... Mam za to radość w duszy, żem nie pozwolił koledze umrzeć bez pociechy religijnej... opatrzyłem go świętemi olejami... gdyby nie ja, byłby zmarł jak heretyk!... Od trzydziestu lat prowadził bezustanną wojnę z księdzem Fenil. Gdy go chwyciła choroba i zwaliła na łóżko, rzekł do mnie: „Patrzaj, Fenil zwyciężył, bo już teraz łatwo mnie dobije“. Biedny, kochany mój Compan! I pomyśleć, że go widziałem w sile wieku i zdrowia, jak celebrował mszę, dostawszy się na posadę proboszcza!... Wczoraj, idąc do niego z wijatykiem, kazałem małemu Euzebiuszowi iść naprzód z dzwonkiem... czy wiesz?... gdy się dowiedział, do kogo idziemy, malec zbladł i przez całą drogę rzucał oczami na lewo i prawo, tak się lękał, by kto nie zobaczył i nie doniósł księdzu Fenil. Powiadam ci, że ciszej nawet dzwonił, nie chcąc zwracać ludzkiej uwagi...