Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marta pędziła teraz dnie pełne słodyczy. Z obojętniała na gderanie męża i przestała słyszeć, gdy fukał na wszystkich i wszystko. Czuła się rozmarzoną, skłonną do religijnych zachwytów, osuwała się coraz to głębiej w rozkoszną drzemkę kołysaną szmerem słów i ćwiczeń pobożnych. Ksiądz Faujas nigdy z nią nie mówił o Bogu, lecz wzbudzał w niej uwielbienie powagą swej postaci, rozkoszowała się lekką wonią kadzidła unoszącego się dokoła jego sutany. Dwa czy trzy razy pozostawszy z nim sam na sam, Marta wybuchała spazmatycznym płaczem, wylewała strumienie łez, nie mając ku temu żadnego powodu, prócz błogiego a nieznanego jej dotąd uczucia, jakie nią ogarniało z tajemniczą siłą. Ksiądz Faujas, milcząc, brał ją za obiedwie ręce i uspakajał potęgą swego wzroku. A gdy chciała z nim mówić o dręczących ją smutkach i bezprzyczynowych tęsknotach lub radościach, uśmiechał się z wielką powagą, prosząc, by przerwała swoje zwierzenia, które powinna zachować dla księdza Bourette, swojego spowiednika. Wtedy milkła i postanawiała nikomu o tem nie mówić. W miarę, jak wzrastała w Marcie chęć zwierzania się, ksiądz Faujas odtrącał ją coraz to chłodniej, wreszcie stanął na takiej wyżynie wobec drżącej Marty, iż wydał się jej nieprzystępnym bogiem, przed którym dusza jej klękała w słodkiem rozmodleniu.
Głównem zajęciem Marty było obecnie uczęszczanie na mszę i spełnianie ćwiczeń religijnych.