Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stwo Trouche znikli i doleciał stłumiony odgłos ostrożnie zamykanego okna.
— Matko — rzekł ksiądz — dobrze zrobisz, wracając na górę, bo dziś jest dość chłodno, obawiam się, byś nie przeziębła.
Pani Faujas natychmiast wstała i, pożegnawszy obecnych, odeszła, Marta zaś zapytała księdza ze szczerą życzliwością:
— Czy siostrze pańskiej jest gorzej?... Już dawno jej nie widziałam, przeszło tydzień...
— Właściwie nie jest chora, lecz potrzebuje zupełnego wypoczynku — odrzekł chłodno.
Marta wszakże, przez wrodzoną dobroć, dopytywała się w dalszym ciągu:
— Ona zbyt mało używa świeżego powietrza, za mało wychodzi. A przecież jesień mamy piękną nawet wieczorami bywa ciepło. Dla czego pan jej nie mówi, by używała przechadzki w naszym ogrodzie?... Jeszcze w nim nie była a chyba pan dobrze wie, iż ogród nasz jest na pańskie usługi.
Odpowiedział coś niewyraźnie, niby dziękując a Mouret, widząc jego zakłopotanie i niezadowolenie, postanowił się zabawić tem i rzekł z większą jeszcze uprzejmością, niż Marta:
— Właśnie dziś rano mówiłem do żony, iż się dziwię, że pańska siostra nie korzysta z naszego ogrodu. Mogłaby tu spędzać popołudniowe godziny, szyjąc i grzejąc się na słońcu. Dla czegoż żyje w takiem zamknięciu?... Możnaby my-