Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma pudłami trzymanemi w ręku, jedno z nich zielone a drugie żółte, równie brudne jak ubranie pana Trouche, świadczyły przez uchylone denka o istnieniu kapeluszy jego żony. Chuda, czerwonawa szyja pana Trouche gulgotała bezustannie i donośnie, okrążał ją szmat czarnej materyi, mającej odgrywać rolę krawata, z ponad którego występowały miejscami ślady wystrzępionego kołnierzyka od zmiętej koszuli. Na twarzy miał szwy występujące w różnych kierunkach, a wyraz bestyalny, uwydatniony małemi, czarnemi oczami, któremi, mrugując, wodził bezustannie dokoła, jakby czegoś szukał i oceniał, czy warto lub nie pochwycić na własny użytek. Były to oczy złodzieja, pragnącego zapamiętać miejscowość, by gdy noc zapadnie módz wrócić i nie okpić się w wyborze połowu.
Mouret zauważył, iż Trouche ze szczególnem upodobaniem przypatruje się zamkom.
— Ten łajdak ma takie oczy, iż z pamięci gotów klucze podobierać — pomyślał zaniepokojony.
Pani Trouche przeczuła, iż mąż powiedział na wstępie głupstwo i że źle się prezentuje. Chciała naprawić to wrażenie. Postać miała chudą, wysoką i zwiędniętą, włosy bezbarwno jasne, twarz płaską, pozbawioną wszelkiego wdzięku. W jednej ręce trzymała sporą skrzynkę, zbitą z prostych desek a w drugiej olbrzymi węzeł szmat, zawiązanych w podarty obrus.