Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ności. Przyrzekła nawet, iż nieodkładając, dziś jeszcze o tem pomówi z panem Lieutand. Chcąc dotrzymać słowa, poszła wprost do kościoła św. Saturnina. Ale było już po godzinie czwartej powiedziano jej zatem, że architekt wyszedł i już nie wróci. Zapytała się wtedy o księdza Faujas. Zakrystyan wskazał jej kaplicę świętej Aurelii, mówiąc, że tam właśnie teraz spowiada. Marta spłonęła, przypomniawszy sobie, iż to dziś piątek i że właśnie przechodziła koło kaplicy św. Aurelii, idąc do zakrystyi. Zaczęła przypuszczać, iż ksiądz Faujas musiał ją widzieć. Wzruszona, dziwnie zmięszana, szła ku wyjściu, lecz zatrzymała się tuż przy kracie kaplicy, w której był konfesyonał księdza Faujas. Usiadła na krześle, stojącem przy ścianie, nie mając siły ani woli, by ztąd odejść.
Niebo było dziś pochmurne i zmrok jut zapadał w bocznych nawach kościoła. Błyszczała tylko gwiazda zapalonej lampy przed statuą Przenajświętszej Panny, której srebrna szata bieliła się miejscami, w dole zaś połyskiwało słoto świeczników. Przez wielkie okno ponad ołtarzem, płynęło blednące światło dzienne, wypełniając główną nawę kościoła a białe rzeźbione ławy i kazalnica występowały wyraźniej, tonąc w półcieniach zamierającego oświetlenia. Marta czuła się niewymownie zmęczona, bezwładna i jakby z połamanemi członkami. Złożyła ręce na kolanach, by nie czuć ich ciężaru. Wpadała teraz w stopniowe odrętwienie, zdając sobie wszakże sprawę, iż